22 maja. ŻYWOT Św. PIOTRA CELESTYNA, PAPIEŻA PIĄTEGO pisany od Piotra Alinka, kardynała kameraceńskiego (Surins Tont. 3.- Anion. 3 p. TU. 20 cap. 8). — Żył około roku Pańskiego 1270. Piotr z Abruku Apulji, ziemi włoskiej, rodziców miał ubo- gich, tylko cnotą a bogobojnością zacnych. Ojciec jego Auges lerus, matka Marja, jako Jakób patrjarcha mając synów dwu- nastu, bojaźni ich Bożej nauczali, a tego Piotra osobliwie miłując I o nim sobie z młodości wiele dobrego tusząc, do szkoły go na naukę dali, innych braci do robót obracając. Matka, rychło owdowiałą będąc, wielką w nim pociechę miała, pomnąc, gdy się urodził, jakoby go w nabożnym zakonnym ubiorze wi- działa. Skoro miał sześć lat, już mówił matce: Pani matko, chcę ja być dobrym sługą Bożym. Czart go chciał ze szkoły wyrwać i od nauki odwieść przez jednego czarnoksiężnika i wieszczka, mówiąc: Innego syna daj do szkoły, a na tego pieniędzy nie trać, bo ten oto umrze. Ale ona widząc we śnie męża swego, który jej za to, iż go w szkole miała, dziękował, wyjąć go żadną miarą z nauki nie chciała. Pacholęciem mło- dem będąc, miewał wielkie od Pana Boga i anielskie już po- ciechy, gdy psałterz mówił a na modlitwie bywał, którzy go i przez sen, gdy sobie co dziecinnego począł, karali. Był mło- dzieniec on bardzo cichy, prosty, czysty, matka go do służby Bożej i nadziei w Bogu przyprawowała, i z nim wiele rzeczy U Pana Boga upraszała. Pragnął Piotr święty z młodości ze światem się pożegnać, żeby na pustem miejscu mógł się uchronić zabaw życia pospo- litego, a wolne myśli swe w Pana Boga swego obrócić i wlepić, ale przyjść ku temu nie mógł, aż gdy miał lat dwadzieścia. I namówił z sobą jednego rówieśnika swego, mówiąc: Wy- nijdźmy z ojczyzny, opuśćmy rodziców i świeckie nadzieje i zabawy, nago za nagim Chrystusem pójdźmy a szukajmy. so- bie wolnego na puszczy miejsca, wszakże pierwej Rzym na- wiedźmy a poradźmy się o życiu naszem. Namówił tak jednego, ale ledwie dzień drogi z nim uszedłszy, opuścił go on towa- rzysz, wracając się nazad. A Piotr, jako opoka mocna, rzekł: Ty mnie opuszczasz, a Bóg mnie nie opuści. Będąc W drodze tej a wiele nędzy na niej cierpiąc, dowiedział się na jednej górze o pusłełniku i kwapił się do niego. Ale gdy miał już wnijść do chałupki jego, Duch Boży go zatrzymał i oznajmił ulu, iż on był obłudny sługa Boży, i wnijść do niego a zwie- rzyć się mu z myśli swoich nie chciał. A na innej górze uka- zał mu Pan Bóg jeden wielki kamień, pod którym sobie jamkę małą uczynił, i tam w niej na chwale Bożej ustawicznej a mo- dlitwie, jako młody żołnierz Chrystusóvv, trzy lata przeżył, i djabeiskich pokus i złości w zupełnem zawżdy zwycięstwie W Chrystusie, Bogu swym, doznał. Potem do Rzymu szedł, i jako był w nauce niepośledni, za radą innych, pierwej klery- kiem i potem po stopniach kapłanem zostałą. Z Rzymu wy- szedłszy a pustyni jeszcze pragnąc, w górze Moronis skałę jedną wydrążoną znalazł, którą sobie na mieszkanie obrał. Z niej wielki wąż wylazłszy, miejsca mu ustąpił i gościa uczcił. W tej skale pięć lat przemieszkał, i wielkie tam sobie dary Boskie i światłość cnót doskonałych w bogomyślności zjednał. Chodził codzień do bliskiego kościoła i ofiary nieogar- nionych tajemnic z wielkiem nabożeństwem i bojaźnią ózynił. A ukarzając się im dalej tem więcej Panu Bogu, i czyniąc się bardzo grzesznym, przyszła mu ta myśl, iż był niegodnym sprawować Przenajświętszą Ofiarę Mszy przedziwnej, a żeby lepiej było, naśladując Pawła pustelnika i Antoniego i Bene- dykta, tak wielkiego urzędu kapłańskiego zaniechać a w pu- styni się więcej kochać. Z tej myśli nie mógł się wyprawić, i umyślił iść do Rzymu a o to się radzić. Ale nocy tej, po której wynijść miał, ukazał mu się jeden opat, który go był W zakonne szaty oblókł i radził mu, aby Mszy ś. sprawować nie przestawał. Toż mu jego spowiednik, gdy się z nim o tem rozmówił, czynić kazał. Z tego wątpienia wyszedłszy, wpadł w drugie około same pokusy cielesnej i zmazania niechcianego, jeśli się w ten dzień godzi Przenajświętszą Mszę mieć, gdy człowiek jest nagabany_ Radził się z tern innych zakonników, ale jedni tak mówili, drudzy owak. I będąc na myśli rozerwanym, od samego Pana Boga miał naukę przez sen z takiego podobieństwa. Ciała nasze jest jako osioł, a dusza rozumna jako pan jego; a iż osioł ten ma wrodzone swe nieczystości, nie przeto dusza, która na nie nie zezwala, odstąpić ma duchownych swoich obroków. Tą nauką wątpienia swoje rozprawił a Mszy świętej nie zanie- chywał Przemieszkawszy pięć lat w onej puszczy morofiskiej, pragnął jeszcze większego pokoju i pustyni głębszej, i zna- lazłszy w górze Magilla skałę jedną, umyślił w niej mieszkać. Już miał towarzyszów dwunastu, którzy mu onego żywota po- magali i zgodnie z nim, wielce go miłując i ważąc, a żywot jego naśladując, mieszkali; do których się wielu innych przy- łączyło, którzy świat opuszczając, Piotra za wodza sobie i mi- strza cnót wielkich obierali, i tam pobudowawszy cele i kaplicę, Panu Bogu w duchu cierpliwości i ubóstwa służyli. Miejsce ono Pan Bóg dziwnemi cudami uczcił. W święta słychać było jakieś dzwony dziwnej wdzięczności, na których słuchanie nie- tylko się dusza ochładzała, ale i chorzy niektórzy ozdrowieli. Drugdy w onej kaplicy ich, anielskie śpiewania niewymownej słodkości niektórzy słyszeli. Na ono miejsce często się burzyli czarci, chcąc sługi Boże stamtąd wygnać; drugdy widomie Z puszczy wychodząc, przewrócić wszystko budowanie chcieli; drugdy larwami sprosnemi braci straszyli, tak iż wszyscy ucz- niowie jego jednej nocy stamtąd przez bojaźń mało nie uciekli. Me Piotr ś. próżne one nieprzyjacielskie usiłowania, na do- świadczenie statku od Boga przypuszczone, rozegnał. Był ten święty w modlitwie, w śpiewaniu godzin, w psal- mach, w postach, w nocnem czuwaniu i podnoszeniu myśli do Pana Boga nieprzerobiony. Mszę zawżdy w świtanie z wielką skruchą odprawowat, i jeśli kiedy co zbywało czasu, pisał albo księgi wiązał, albo braterskie suknie naprawował. Mięsa nigdy nie jadł, wino rzadko pił, i to tak wodą przerzedzone, iż tylko barwa winna na wodzie zostawała. Codzień pościł, okrom nier dzieli, w piątek na chlebie i na wodzie przestawał, czterokroć do roku wielkie posty po dni czterdzieści czynił. Czasu jednego W zapalczywości ducha nabożeństwa, umyślił czterdzieści dni postu w jednym dole na dziesięciu żemłach a ośmiu cebulach odprawić, gdzie gdy dżdże i zimno uderzyło, szaty mu do ziemi przymarzły, a on jednak trwał przez dwadzieścia dni, chwaląc Pana Boga, a przy końcu onych dni czterdziestu, ludzie na- bożni, którzy go zwykli byli nawiedzać i błogosławieństwo od niego brać, tam go znaleźli, i napoły żywego z płaczem wy- Tam w Muronie, czując się już starym, gdy się zamknąw- szy w celi do śmierci przyprawował, dziwnem zrządzeniem Boskiem na papiestwo obrany jest. Bo gdy dwa lata po Miko- łaju czwartym wakowało, w Peruzu jeden kardynał zawołał: Papieżem naszym jest Piotr z Muronu — wnet wszyscy po dwuletniej niezgodzie zaraz się z podziwieniem zgodzili i jego obrali. On gdy się tego dowiedział, z bratem jednym uciekał i krył się jako mógł. Ale pochwycony, rad nie rad, na dosto- jeństwo ono wsadzony jest. — człowiek wielce pokorny, który Z tegoby się był drogo wykupić chciał. Z onego obrania ta- kiego, Kościół Boży i lud wszystek Boży niewymownie był uweselon, tak iż do jego celi dwaj królowie, sycylijski i wę- gierski, przyjecbaii, którzy go z kardynałami i z wiek innych książąt i panów na papiestwo prowadzili. Na tej drodze żadną miarą na koniu siedzieć nie chciał, jedno na osiołku — nie przez to, aby osobliwości w tem szukał, ale iż od swych zwy- czajów pokornych oderwać się rychło nie dał. Było na co patrzeć, gdy w takim tłumie panów i ludzi tak pokornie aż do Akwili jechał. Chorych wielu, którzy do niego przystąpić mogli, zdrowie odniosło, bo wielkie miał u ludzi o swej świąto- bliwości rozumienie. A jeden syna chromego na nogi niosąc, gdy się do papieża docisnąć nie mógł, na jego osiołka syna wsadził i wnet go zdrowego i na nogach chodzącego oglądał. W Akwili na papiestwo koronowany, imię Celesłynus wziął. Nie zapomniał pokory na tak wielkim stanie; i uczy- niwszy dwóch mnichów zakonu swego, z którymi w żywocie zakonnym z początku żył, kardynałami, z ich towarzystwem swoje nabożeństwo w pałacach papieskich prowadził. A po pół roku, gdy widział, jaki to urząd trudny a wielki, i jaka Z niego liczba Panu Bogu, poradziwszy się ludzi uczonych, iż mógł z dobrem sumieniem papiestwo spuścić, w dzień świętej Łucji zebrawszy kardynałów, z wielką pokorą infułę papieską. pierścień i szatę z siebie zdejmując, papiestwo spuścił i wnet do ich nóg jako im już poddany on pokorny Piotr przypadał. O niewysławiona a rzadka na świecie cnota. Nie myślał ten O wyniesieniu ubogiego domu swego i przyjaciół, ani o czci świeckiej, o którą ludzie tak szyję łamią. Tego dnia, którego papiestwo zdał, po Mszy swej chromego, który chodzić nie mógł, jednem przeżegnaniem zleczył, na posromocenie tych, którzy mówią, iż nie z pokory, ale z nikczemności swej pa- piestwo opuścił. U ludzi świeckich, jako mówi ś. Ambroży, ci za podłych a niskich poczytani są, którzy o cześć i o stawę i o bogactwa żywota tego śmiertelnego nie dbają. Acz papie- stwo rzeczą jest duchowną i urzędem Chrystusowym, ale ta cześć u ludzi i przodkowanie, które z nim idzie, uwieść może, iż się w tein podnieść kto i ukochać i czci pragnieniem po- mazać serce swe może. Z wielkiej pychy pochodzi, kto się na nie pnie albo go spuścić nie gotów, gdy rozumie, iż to Z większym pożytkiem Kościoła Bożego być może. Smutno na papiestwo jechał, a gdy od niego był wolny, z weselszą myślą do komórki swej bieżał, niźli drugi, gdy na królestwo wjeżdża. Ubóstwo i zatajenie i celę nad państwo i pałace i czci wszyst- kiego świata przełożył. Lecz na większą koronę cierpliwości swej, i w onej celi osiedzieć się pokornie starzec i pokoju żadnego mieć nie mógł. Bo papież Bonifacjus ósmy, po nim obrany, wątpiąc w to, iż on prawdziwie papiestwa spuścić, chociaż sam chciał, nie mógł, a żeby lud, który trzymał wiele o jego świątobliwości, za pa- pieża go nie miał, gonić go kazał a do siebie przywieść. Prosił pokornie postów papieskich, aby mu żyć w komórce jego do- puścili, obiecując okrom braci swej, z nimi rozmów nie mieć. To nie pomogło; przywieść go poniewolnie kazał. Święty Piotr uciekał i krył się, biegając w starości swej po pustych górach i lasach tylko z jednym bratem, gdzie go jedno oczy niosły, ale się nigdzież zataić nie mógł. Już się i za morze puścić chciał, ale go wiatry zaś do jegoi brzegu przyniosły, i u miasta Westji pojmany jest. Król sycylijski za rozkazaniem papie- skiem z wielką czcią do papieża go odsyłał. Tak się wielu ludzi, którzy go przez oną drogę prowadzili, do niego zbiegało, iż we dnie z nim jechać nie możono. I radziło mu wiele osób zacnych, aby się papieżem zwał, ale on na to przyzwolić nigdy nie chciał, i owszem mówił: I terazbym powtóre papiestwo spuścił. Przywiedziony do papieża, gdy blisko komory jego był posadzony, cud jeden przezeń uczynił Pan Bóg, bo arcybiskupa konsentyefiskiego, którego kamień tak morzył, iż mu już go- towano pogrzeb, modlitwą swoją zleczył i prawie ożywił. Jednak się do komórki swej wyprosić od papieża nie mógł, bo go do ciasnego więzienia na zamek Fumonis dać kazał, tak iż żaden człowiek do niego przyjść nie mógł; prosił tylko o dwóch braci swoich, aby z nimi służbę Bożą i pacierze odprawować mógł. Ale oni sobie w więzieniu wstęsknili, i schorzali będąc, wynijść a drugich przysłać musieli; bo ciasne było ono więzienie, tak iż tam musiał legać, gdzie i Mszę miał. Oną nędzę z wielką cierpliwością znosił i mówił sobie: Komórki ci się i celi chciało. otóż ją masz, czyńże, coś duszy swej winien. Ale różna da- leko rzecz jest, samemu sobie więzienie zadać, a u drugiego więźniem poniewolnie być. Wielka cierpliwość twoja i korona, chwalebny Piotrze, a zwierciadło pokory od dawnych wieków niesłychanej. Dziesięć miesięcy w onem więzieniu trwając, w dzień świąteczny po Mszy swej przyzwał straż, którą nad sobą miał, i o bliskiem zejściu swem oznajmił, iż przed niedzielą Panu Bogu ducha oddać miał. I wnet zachorzawszy, jedną tylko kobierczyną pokryty leżąc, Olej święty dać sobie kazał. I po- lecając się Panu Bogu a on psalm mówiąc: Latzdate Dominum tle coelis, z ciałem się w sobotę rozstai a po zapłatę długiej cierpliwości swej pobicia/. Papież Bonifacjus ciało jego z wielką «czcią do kościoła, który byt nowo zbudował w Ferentynie, biskupom i panom prowadzić i pogrześć rozkazał. Żołnierze, którzy go strzegli, papieżowi powiadali, iż przed śmiercią jego od piątku aż do godziny zejścia widzieli nade drzwiami ko- mórki jego krzyż złoty na samym powietrzu wiszący, czem pokazać chciał Pan Bóg, jako dla imienia Jego krzyż od mło- dości aż do skonania ochotnie nosił, nigdy go nie składając. żył lat sześćdziesiąt. Kanonizowany od Klemensa piątego, roku 1313, na cześć Bogu w Trójcy jedynemu. Amen.